Notka pod rozdziałem, proszę
Sky's POV
Sky's POV
Jason...
Karambol, kilka samochód kompletnie zmasakrowanych. Nie mam pojęcia czy ci ludzie żyją, czy cierpią.. Nie obchodzą mnie inni ludzie.
Jason...muszę go znaleźć. NATYCHMIAST.
Jeszcze nie było policji, nie było karetki. To były chwile, chwile po tym zdarzeniu, zdarzeniu któe samo było chwilą, nieszczęsną sekundą nieuwagi. Czułam sie cholernie winna..bo byłam winna. Ominęło mnie to.
Głupi zawsze ma szczęście.
- Jason! - Szok opanował moje ciało, nie miałam pojęcia czy naprawdę krzyknęłam, czy to moje myśli próbują wyjść na światło dziennie. Krzyknęłam więc jeszcze raz i kolejny...
Cała, dotychczas spokojna i bezpieczna droga, zmieniła sie w scenerie śmierci. Krocząc naprzód trafiałam na miliony odłamków szkła jak i resztek samochodów. Chwile po tym przejazd przez drogę został zamknięty, rannymi zajęli sie ratownicy z trzech karetek. Coraz bardziej zatracałam sie w panice która mnie ogarnęła gdy zdałam sobie sprawę że do tej pory nie udało mi sie znaleźć Jasona. Nie uniknęłabym łez które spływały jak szalone po rozpalonych policzkach. Znalazłam w sobie resztki siły by pobiec w stronę funkcjonariuszy.
- Proszę mi pomóc - Wybełkotałam oplatając sie rękami wokół talii. Postawny mężczyzna, o kruczoczarnych włosach odwrócił sie w moją stronę.
- Jest pani ranna, potrzebny lekarz? - Podszedł natychmiast sprawdzając czy nie mam poważnych ran.
- Nic mi nie jest - wyszeptałam w jego twarz, patrzył mi prosto w oczy, chcąc jak najszybciej odczytać co sie dzieje.
- Mój kolega..on tam.. gdzieś jest - Kiwnęłam głową zachłystując sie powietrzem. Policjant westchnął.
- Każdy ocalały znajduje sie teraz w karetkach - Odszedł ode mnie o krok wskazując palcem zaparkowane niedaleko trzy ambulanse. Bez słowa ruszyłam w tamtym kierunku czując jak serce podchodzi mi do gardła. Telefon w tylnej kieszeni spodni zaczął nieznośnie wibrować. Nie odbierałam.
- Przepraszam - Starałam sie zwrócić uwagę ratowników, którzy kręcili sie z jednego miejsca na drugie, opatrywali rannych, podawali środki przeciw bólowe, jak i wykonywali telefony do najbliższych szpitali czy jest miejsce na nowych pacjentów.
W końcu podeszła do mnie kobieta, o ciemnej karnacji z wygoloną głową. Swoją opanowaną postawą budziła niezaufanie.
- Usiądź kochanie - Wskazała wyścielone białym prześcieradłem nosze, zakładając rękawiczki.
- Jestem cała..- wytłumaczyłam, ciągnąc dalej. Otarłam łzy przez które ledwo widziałam jej twarz.
- Szukam kogoś..Jason McCann, jest gdzieś tu? - Modliłam sie w duchu by jej odpowiedz zdjęła wielki kamień z mojego serca. Odwróciła sie do listy na której widniały przeróżne nazwiska..dużo nazwisk.
- Przykro mi, ale nikogo takiego nie udało sie wydostać z wypadku
Nie!
Nie mogłam do końca życia żyć z przekonaniem że to przeze mnie ktoś zginął, nie mogłam..
Jason
O mój boże.. Nie wierze w to.
- Krwawisz - Z amoku wyrwała mnie ta sama pielęgniarka. Zdezorientowana powiodłam wzrokiem do swojej prawej nogi.
Szkło.
Nie czułam bólu. Ogarnął mną strach, poczucie winy i rozpacz...to był Jason. Jason który na to nie zasłużył, chłopak który chciał sie ze mną zaprzyjaźnić..
- Musimy to zszyć, pojedziesz z nami do szpitala.
Jason...muszę go znaleźć. NATYCHMIAST.
Jeszcze nie było policji, nie było karetki. To były chwile, chwile po tym zdarzeniu, zdarzeniu któe samo było chwilą, nieszczęsną sekundą nieuwagi. Czułam sie cholernie winna..bo byłam winna. Ominęło mnie to.
Głupi zawsze ma szczęście.
- Jason! - Szok opanował moje ciało, nie miałam pojęcia czy naprawdę krzyknęłam, czy to moje myśli próbują wyjść na światło dziennie. Krzyknęłam więc jeszcze raz i kolejny...
Cała, dotychczas spokojna i bezpieczna droga, zmieniła sie w scenerie śmierci. Krocząc naprzód trafiałam na miliony odłamków szkła jak i resztek samochodów. Chwile po tym przejazd przez drogę został zamknięty, rannymi zajęli sie ratownicy z trzech karetek. Coraz bardziej zatracałam sie w panice która mnie ogarnęła gdy zdałam sobie sprawę że do tej pory nie udało mi sie znaleźć Jasona. Nie uniknęłabym łez które spływały jak szalone po rozpalonych policzkach. Znalazłam w sobie resztki siły by pobiec w stronę funkcjonariuszy.
- Proszę mi pomóc - Wybełkotałam oplatając sie rękami wokół talii. Postawny mężczyzna, o kruczoczarnych włosach odwrócił sie w moją stronę.
- Jest pani ranna, potrzebny lekarz? - Podszedł natychmiast sprawdzając czy nie mam poważnych ran.
- Nic mi nie jest - wyszeptałam w jego twarz, patrzył mi prosto w oczy, chcąc jak najszybciej odczytać co sie dzieje.
- Mój kolega..on tam.. gdzieś jest - Kiwnęłam głową zachłystując sie powietrzem. Policjant westchnął.
- Każdy ocalały znajduje sie teraz w karetkach - Odszedł ode mnie o krok wskazując palcem zaparkowane niedaleko trzy ambulanse. Bez słowa ruszyłam w tamtym kierunku czując jak serce podchodzi mi do gardła. Telefon w tylnej kieszeni spodni zaczął nieznośnie wibrować. Nie odbierałam.
- Przepraszam - Starałam sie zwrócić uwagę ratowników, którzy kręcili sie z jednego miejsca na drugie, opatrywali rannych, podawali środki przeciw bólowe, jak i wykonywali telefony do najbliższych szpitali czy jest miejsce na nowych pacjentów.
W końcu podeszła do mnie kobieta, o ciemnej karnacji z wygoloną głową. Swoją opanowaną postawą budziła niezaufanie.
- Usiądź kochanie - Wskazała wyścielone białym prześcieradłem nosze, zakładając rękawiczki.
- Jestem cała..- wytłumaczyłam, ciągnąc dalej. Otarłam łzy przez które ledwo widziałam jej twarz.
- Szukam kogoś..Jason McCann, jest gdzieś tu? - Modliłam sie w duchu by jej odpowiedz zdjęła wielki kamień z mojego serca. Odwróciła sie do listy na której widniały przeróżne nazwiska..dużo nazwisk.
- Przykro mi, ale nikogo takiego nie udało sie wydostać z wypadku
Nie!
Nie mogłam do końca życia żyć z przekonaniem że to przeze mnie ktoś zginął, nie mogłam..
Jason
O mój boże.. Nie wierze w to.
- Krwawisz - Z amoku wyrwała mnie ta sama pielęgniarka. Zdezorientowana powiodłam wzrokiem do swojej prawej nogi.
Szkło.
Nie czułam bólu. Ogarnął mną strach, poczucie winy i rozpacz...to był Jason. Jason który na to nie zasłużył, chłopak który chciał sie ze mną zaprzyjaźnić..
- Musimy to zszyć, pojedziesz z nami do szpitala.
{godzinę później}
- Gotowe, musisz uważać na tą nogę, za dwa tygodnie przyjdź na zdjęcie szwów. - Lekarz powtórzył drugi raz gdyż za pierwszym razem byłam zupełnie odcięta od świata. Myśli zabijały, wiedziałam to na pewno. Bez zbędnego gadania wyszłam z sali. Jechać do domu? Jakiego domu, ja już nie mam domu. Nie mogę wrócić do domu, nie chce tam wracać. Chciałam zostać w szpitalu, przynajmniej do chwili kiedy emocjonalnie zacznę wracać do normalności.
Już dawno całe to zdarzenie znalazło sie w lokalnych wiadomościach, każdy już wiedział, kobieta w ekranie zaczęła wymieniać imiona ocalałych, ruszyłam wzdłuż korytarza jak najdalej telewizora, nie chciałam dostać prawdą w twarz, nie chciałam upewnić sie w przekonaniu żę Jason naprawdę...nie żyje. Idąc korytarzem, wcale nie czułam sie lepiej, widziałam tych wszystkich płaczących i cierpiących ludzi. Musiałam coś zrobić, gdzieś uciec. Weszłam do windy. 2 piętro. Wyciągnęłam telefon, 26 nieodebranych połączeń od Iana..cudownie. Nie mogłam tak po prostu tego zignorować, musiałam usłyszeć głos kogoś znajomego zanim kompletnie zwariuje. Odebrał za drugim sygnałem.
Już dawno całe to zdarzenie znalazło sie w lokalnych wiadomościach, każdy już wiedział, kobieta w ekranie zaczęła wymieniać imiona ocalałych, ruszyłam wzdłuż korytarza jak najdalej telewizora, nie chciałam dostać prawdą w twarz, nie chciałam upewnić sie w przekonaniu żę Jason naprawdę...nie żyje. Idąc korytarzem, wcale nie czułam sie lepiej, widziałam tych wszystkich płaczących i cierpiących ludzi. Musiałam coś zrobić, gdzieś uciec. Weszłam do windy. 2 piętro. Wyciągnęłam telefon, 26 nieodebranych połączeń od Iana..cudownie. Nie mogłam tak po prostu tego zignorować, musiałam usłyszeć głos kogoś znajomego zanim kompletnie zwariuje. Odebrał za drugim sygnałem.
- Sky?! - Krzyknął krztusząc sie czymś.
- Spokojnie - mruknęłam pociągając nosem. - Czego chcesz?
- Słodki Jezu, w telewizji...wypadek, widziałem nasz samochód, naszą rejestracje, myślałem.. - Po jego głosie wiedziałam że przestraszył sie..bał sie o mnie, w sumie nie zdziwiło mnie to zbytnio. Nie chciałam go o nic prosić, nic od niego nie chciałam, ale nie miałam wyjścia.
- Jestem cała...przyjedziesz po mnie? proszę.. skombinuj auto, zdaje sie że nasze tam zost...
Nie wierze, nie wierze, nie wierze
Nie mówiąc nic więcej rozłączyłam sie.
To Jason, był tam, leżał w sali naprzeciwko mnie, nieprzytomny, posiniaczony, cały we krwi...ale żywy..
____________________________
Hejoo <3
Od dzisiaj rozdziały będą pojawiać sie regularnie, obiecuje :*
Co sobotę będzie nowy rozdział :)
Mam nadzieje że ten rozdział wam sie spodobał i wyrazicie swoje opinie w komentarzu <3
Hej, tu autorka "umowy o małżeństwo". Cieszę się że chcesz zrobić mi zwiastun i jak najbardziej jestem na TAK Potrzebuję tylko twój inny kontakt, gdyż nie posiadam twittera. Może poczta, lub fb?
OdpowiedzUsuńHej :) A masz może gg? A jeżeli nie to możesz wysłać mi maila z wszystkimi informacjami xx
Usuńnapisałam ci wiadomość przez konto google
UsuńTroche krotki ale i tak super! Kocham❤❤❤❤❤
OdpowiedzUsuńzakochalam sie w tym ff
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :-) <3
OdpowiedzUsuńŚwietny *.*
OdpowiedzUsuńWow *-* ciekawe czy ona rozpozna Justina w końcu.... ale opowiadanie jest megaaa <3 Czekam na nn :D
OdpowiedzUsuńŚwietny jak zawsze ;* Mam nadzieję że Sky rozpozna Justina :)))
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział <3 Biedny Justin/Jason :c Czekam na nn ;-)
OdpowiedzUsuń