piątek, 20 marca 2015

Rozdział 13

Notka pod rozdziałem, proszę 

Sky's POV

Jason...

Karambol, kilka samochód kompletnie zmasakrowanych. Nie mam pojęcia czy ci ludzie żyją, czy cierpią.. Nie obchodzą mnie inni ludzie.

Jason...muszę go znaleźć. NATYCHMIAST.

Jeszcze nie było policji, nie było karetki. To były chwile, chwile po tym zdarzeniu, zdarzeniu któe samo było chwilą, nieszczęsną sekundą nieuwagi. Czułam sie cholernie winna..bo byłam winna. Ominęło mnie to.

Głupi zawsze ma szczęście.

- Jason! - Szok opanował moje ciało, nie miałam pojęcia czy naprawdę krzyknęłam, czy to moje myśli próbują wyjść na światło dziennie. Krzyknęłam więc jeszcze raz i kolejny...

Cała, dotychczas spokojna i bezpieczna droga, zmieniła sie w scenerie śmierci. Krocząc naprzód trafiałam na miliony odłamków szkła jak i resztek samochodów. Chwile po tym przejazd przez drogę został zamknięty, rannymi zajęli sie ratownicy z trzech karetek. Coraz bardziej zatracałam sie w panice która mnie ogarnęła gdy zdałam sobie sprawę że do tej pory nie udało mi sie znaleźć Jasona. Nie uniknęłabym łez które spływały jak szalone po rozpalonych policzkach. Znalazłam w sobie resztki siły by pobiec w stronę funkcjonariuszy.

- Proszę mi pomóc - Wybełkotałam oplatając sie rękami wokół talii. Postawny mężczyzna, o kruczoczarnych włosach odwrócił sie w moją stronę.

- Jest pani ranna, potrzebny lekarz? - Podszedł natychmiast sprawdzając czy nie mam poważnych ran.

- Nic mi nie jest - wyszeptałam w jego twarz, patrzył mi prosto w oczy, chcąc jak najszybciej odczytać co sie dzieje.

- Mój kolega..on tam.. gdzieś jest - Kiwnęłam głową zachłystując sie powietrzem. Policjant westchnął.

- Każdy ocalały znajduje sie teraz w karetkach - Odszedł ode mnie o krok wskazując palcem zaparkowane niedaleko trzy ambulanse. Bez słowa ruszyłam w tamtym kierunku czując jak serce podchodzi mi do gardła. Telefon w tylnej kieszeni spodni zaczął nieznośnie wibrować. Nie odbierałam.

- Przepraszam - Starałam sie zwrócić uwagę ratowników, którzy kręcili sie z jednego miejsca na drugie, opatrywali rannych, podawali środki przeciw bólowe, jak i wykonywali telefony do najbliższych szpitali czy jest miejsce na nowych pacjentów.

W końcu podeszła do mnie kobieta, o ciemnej karnacji z wygoloną głową. Swoją opanowaną postawą budziła niezaufanie.

- Usiądź kochanie - Wskazała wyścielone białym prześcieradłem nosze, zakładając rękawiczki.

- Jestem cała..- wytłumaczyłam, ciągnąc dalej. Otarłam łzy przez które ledwo widziałam jej twarz.

- Szukam kogoś..Jason McCann, jest gdzieś tu? - Modliłam sie w duchu by jej odpowiedz zdjęła wielki kamień z mojego serca. Odwróciła sie do listy na której widniały przeróżne nazwiska..dużo nazwisk.

- Przykro mi, ale nikogo takiego nie udało sie wydostać z wypadku

Nie! 

Nie mogłam do końca życia żyć z przekonaniem że to przeze mnie ktoś zginął, nie mogłam..

Jason

O mój boże.. Nie wierze w to.

- Krwawisz - Z amoku wyrwała mnie ta sama pielęgniarka. Zdezorientowana powiodłam wzrokiem do swojej prawej nogi.

Szkło. 

Nie czułam bólu. Ogarnął mną strach, poczucie winy i rozpacz...to był Jason. Jason który na to nie zasłużył, chłopak który chciał sie ze mną zaprzyjaźnić..

- Musimy to zszyć, pojedziesz z nami do szpitala.

{godzinę później}

- Gotowe, musisz uważać na tą nogę, za dwa tygodnie przyjdź na zdjęcie szwów. - Lekarz powtórzył drugi raz gdyż za pierwszym razem byłam zupełnie odcięta od świata. Myśli zabijały, wiedziałam to na pewno. Bez zbędnego gadania wyszłam z sali. Jechać do domu? Jakiego domu, ja już nie mam domu. Nie mogę wrócić do domu, nie chce tam wracać. Chciałam zostać w szpitalu, przynajmniej do chwili kiedy emocjonalnie zacznę wracać do normalności.

 Już dawno całe to zdarzenie znalazło sie w lokalnych wiadomościach, każdy już wiedział, kobieta w ekranie zaczęła wymieniać imiona ocalałych, ruszyłam wzdłuż korytarza jak najdalej telewizora, nie chciałam dostać prawdą w twarz, nie chciałam upewnić sie w przekonaniu żę Jason naprawdę...nie żyje. Idąc korytarzem, wcale nie czułam sie lepiej, widziałam tych wszystkich płaczących i cierpiących ludzi. Musiałam coś zrobić, gdzieś uciec. Weszłam do windy. 2 piętro. Wyciągnęłam telefon, 26 nieodebranych połączeń od Iana..cudownie. Nie mogłam tak po prostu tego zignorować, musiałam usłyszeć głos kogoś znajomego zanim kompletnie zwariuje. Odebrał za drugim sygnałem. 

- Sky?! - Krzyknął krztusząc sie czymś. 

- Spokojnie - mruknęłam pociągając nosem. - Czego chcesz? 

- Słodki Jezu, w telewizji...wypadek, widziałem nasz samochód, naszą rejestracje, myślałem.. - Po jego głosie wiedziałam że przestraszył sie..bał sie o mnie, w sumie nie zdziwiło mnie to zbytnio. Nie chciałam go o nic prosić, nic od niego nie chciałam, ale nie miałam wyjścia. 

- Jestem cała...przyjedziesz po mnie? proszę.. skombinuj auto, zdaje sie że nasze tam zost... 

Nie wierze, nie wierze, nie wierze

Nie mówiąc nic więcej rozłączyłam sie.

To Jason, był tam, leżał w sali naprzeciwko mnie, nieprzytomny, posiniaczony, cały we krwi...ale żywy..

____________________________

Hejoo <3 
Od dzisiaj rozdziały będą pojawiać sie regularnie, obiecuje :* 

Co sobotę będzie nowy rozdział :)

Mam nadzieje że ten rozdział wam sie spodobał i wyrazicie swoje opinie w komentarzu <3




środa, 18 marca 2015

Rozdział 12

Sky's POV
{przed spotkaniem}

Sukienka? Nie trzeba tracić czasu na dopasowanie odpowiednich spodni, bluzki, swetra..jeden prosty materiał na moim  ciele wystarczył. Uczesałam pokołtunione włosy, zmyłam rozmyty tusz z policzków i nałożyłam nowy na długie rzęsy. Starałam sie o tym nie myśleć, wyobrażenie sytuacji w której wypłakiwałam swoje smutki na ramieniu Jasona zdecydowanie mi w tym pomagała. Nie chciałam go w to mieszać, jest kolegą z pracy i do tego niezbyt przeze mnie lubianym.

Nie obchodziło mnie to że z każdym krokiem na dół czułam obecność Iana. Miałam wszystko gdzieś. Po całym domu roznosił sie tylko odgłos uderzania obcasami o panele. Chowając do torebki telefon i portfel miałam już zakładać płaszcz gdy zaskoczył mnie głos.

- Dokąd sie wybierasz? - Ton jego głosu był przestraszony, co jeszcze bardziej dodało mi odwagi. Odwróciłam sie z wymuszonym kpiącym uśmiechem.

- A obchodzi cie to? - Uniosłam brew. Włożyłam rękę w jeden rękaw, potem drugi. Parsknął.

- Oczywiście że tak, zawsze obchodziło i będzie obchodzić - Podszedł kilka kroków. Zatrzymałam go gestem reki. Nie chciałam mieć z nim żadnego kontaktu, wzrokowy i tak już doprowadzał mnie do szału.

- Ide cie zdradzić - Powiedziałam całkiem poważnie, choć w duchu śmiałam sie z jego parszywej, zdziwionej twarzy. Mimo jasnych znaków podszedł do mnie jeszcze bliżej, za blisko.

- Gdzie idziesz? - Jego ton sie zmienił. Zbyt oszołomiona nie mogłam go rozszyfrować.

- Słyszałeś - Wydusiłam, zaklinając że dawałam mu sie zmanipulować.

- No właśnie chyba sie przesłyszałem - Tym razem warknął, dokładnie to słyszałam mając jego usta blisko ucha. Przełknęłam ślinę. Zaśmiałam sie nerwowo, odchodząc odruchowo. Nie chciałam już wdawać sie w tą niepotrzebną dyskusje, Chwyciłam torebkę która dziwnym trafem wylądowała pod jego nogami. Gdy tylko sie podniosłam by ponownie na niego spojrzeć, mocno zacisnął dłonie na moich nadgarstkach.

- Nie rób głupot, Sky - Wywiercał mi wzrokiem dziurę w twarzy, na której pojawił sie grymas. Bolało.

- Odczep sie - Próby wyrywania sie nie dały żadnych rezultatów, mogłam sie tego spodziewać.

- Nigdzie nie pójdziesz - Popchnął nas na ścianę.

Nie, nie, nie 

- Ian - Nie wiedziałam czy zrozumie, ale patrząc wprost w jego oczy przekazywałam mu milion wiadomości. Ból, smutek, złość, rozczarowanie i..strach.

- Nie możesz mi tego zrobić - Zaciskał dłonie, myślałam że zaraz złamie mi kości. Nie wytrzymywałam, łzy pociekły po policzkach.

- Justin! - Krzyknęłam to imię nieświadomie, coś czego nie robiłam od...4 lat. Zamknęłam oczy. Nagle ucisk minął, poczułam nagłą, niezwykle przyjemną ulgę. Mimowolnie otwarłam oczy. Odszedł, zostawiając mnie zupełnie samą, z nierównym oddechem, sercem bijącym jak szalone w klatce jak i łzami, które w niewyjaśniony sposób przestały płynąć.

Justin...

Potrząsnęłam głową chcąc sie pozbyć tej myśli.


Justin's POV 
{Teraz}

Gdzie ona do cholery jedzie..

Jechałem za nią dobre dwie godziny, byłem już wtedy niemal pewien że zorientowała się że jadę tuż za nią. Gdy minęła niemal wieczność postanowiłem ją wyprzedzić. Upewniając się czy na pewno coś nie jedzie przycisnąłem pedał gazu do podłoża dzięki czemu już po chwili mogłem ją zobaczyć. Spoglądałem co chwile na nią, na drogę, na nią.. Ona jednak na mnie nie patrzyła, wręcz przeciwnie, chciała mnie spławić. Wlepiłem w nią wzrok chcąc ją zmusić by obróciła głowę. Gdy ona przyśpieszyła, zrobiłem to samo...nie zauważając rozpędzonego auta zmierzającego w moją stronę.


______________________________________

Hejoo <3 
Przepraszam znowu za długą przerwę :(
Tym razem jednak obiecuje że od tego piątku rozdziały będą pojawiać sie regularnie ;)

Mam nadzieje że rozdział wam sie spodobał i wyrazicie swoje opinie w komentarzu :*